Post z samolotu

Siedzę obecnie w samolocie do Toronto. Czwarta godzina lotu, jeszcze pięć godzin przed nami. A potem jeszcze transfer i kolejne jakieś 5,5h lotu do Van. Nudzę się jak mops 🙁 Mam mopsa i on w sumie nigdy się nie nudzi, ale nieważne.

Póki co wszystko przebiega w miarę gładko. Nie wliczając w to pożegnania i ostatnich godzin w domu, bo to była emocjonalna karuzela i już myślę, jak szybciej pojawić się w domu. Serio. Makabra 🙁

Z rzeczy mniej ważnych, to zdarzyły mi się dwie sytuacje, które podobno przytrafiają się często innym, ale nigdy mi. Do dzisiaj.

Pierwsza rzecz, to mgła na lotnisku w Rębiechowie. Słyszałam całe mnóstwo opowieści, jak to tam często jest mgliście – samoloty nie lądują, nie startują, krążą nad lotniskiem w oczekiwaniu na lepsze warunki i że zamawiają od Putina maszynę rozganiającą to niepotrzebne zjawisko. 😉 Oczywiście pierwszy mglisty raz musiał się zdarzyć wtedy, gdy sama miałam już wystarczająco mglistą percepcję przez zapuchnięte oczy. Ledwo weszliśmy na lotnisko, a zaczyna brzmieć głośno komunikat, że dzisiejszy lot do Bristolu jest odwołany i pasażerowie zostaną zawiezieni autokarem do Bydgoszczy, żeby stamtąd odlecieć. Krótkie spojrzenie na tablicę odlotów, a tam niektóre z lotów mają już z dwie godziny opóźnienia. Oczywiście… kiedy jak nie dzisiaj! Wiem, że to historia trzymająca w wielkim napięciu, dlatego oszczędzając stresu i obgryzionych paznokci i od raz dojdę do sedna – wylecieliśmy i to tylko z 15 minutowym opóźnieniem. Tadaaaam.

Druga sytuacja pochodzi z listy pod tytułem „uciążliwi współpasażerowie”. Historie o zdejmowanych butach i śmierdzących skarpetach słyszałam tylko w internetach. Tak… piszę to właśnie w takich aromatach… plus facet ma jeszcze kurtkę walącą stęchlizną… Może będzie mi się dobrze spało xD Kończę na teraz, bo mnie nuży…

EDIT: Okazało się, że to Andy taki mądry i zdjął buty. Przysięgam Nowo Zelandczycy chyba nie mają za grosz kultury.

———

A teraz piszę z samolotu już do Vancouver. Wszystko wcześniej poszło gładko i co najważniejsze, zdążyliśmy się szybko ogarnąć na imigracyjnym, dzięki czemu nie spóźniliśmy się na samolot. Dopisało nam trochę szczęście, bo lądowaliśmy o godzinę wcześniej, niż było w planie, więc nasz marny zapas czasowy odrobinę się powiększył. Byłoby nawet jeszcze lepiej, ale nie chcieli nas wypuścić z samolotu, ponieważ wcześniej zasłabł (wg. mnie symulował) pewien Pan, który przez cały proces lądowania stał przy drzwiach toalety i dyskutował ze stewardessą, że on musi teraz koniecznie iść do kibla. Ostatecznie padł, wszyscy się rzucili na pomoc, trochę poleżał, a potem wstał i w końcu wpuścili go do upragnionej toalety. W międzyczasie zadzwonili po ratowników, więc gdy wylądowaliśmy, to od razu na pokład weszła ekipa ratunkowa i nikt nie mógł wyjść póki oni nie zakończą swoich zadań. Dla zainteresowanych – facet ma się dobrze i wyszedł o własnych siłach.

———

W hotelu znaleźliśmy się o 4 nad ranem. Vancouver przywitało nas deszczem, how rude!

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *