Pierwszy tydzień w Vancouver

Pierwszy tydzień w Vancouver za nami. Jest fajnie, ale trochę pada. Jet lag nie ustępuje, zasypiam koło 8.00 i budzie się przed 5.00 (między Polską, a Van jest 9 godzin różnicy). Nadal jest dosyć  surrealistycznie, nie do końca jeszcze do mnie dociera, że już tu jestem i trzeba zacząć się ogarniać.

Pierwsze dwie noce spędziliśmy w hotelu, nasz pokój miał ściany koloru sraczki (zdjęcie poniżej). Co kierowało osobami, które wybierały ten kolor? Co sobie wtedy myślały? Zdjęcie niestety nie odzwierciedla dokładnego koloru, ale użyjcie wyobraźni 🙂

W środę przeprowadziliśmy się już do mieszkania, w którym będziemy mieszkać (o ile nie zbankrutujemy 🙂 ). Mieszkanko jest super, 18 piętro, piękny widok i w samym centrum, czego chcieć więcej, prócz niższego rentu ;). W Kanadzie nie jest tak łatwo wynająć mieszkanie, jak w Polsce. Tutaj są listy oczekujących na mieszkanie w danym budynku, trzeba przedstawiać referencje, dowody zatrudnienia i inne fikołki. Całe szczęście dzięki pomocy mojej kochanej kuzynki (pozdro Beata i Jarek!), nie musieliśmy zmagać się z perypetiami poszukiwania mieszkania, bo przejęliśmy mieszkanie po nich <3.

Pierwszy tydzień to głównie formalności – zdobycie numeru telefonu, założenie konta w banku, internety, energie, otrzymanie numeru SIN (coś takiego jak nasz NIP). Wszystko poszło płynnie i to bez zbędnej biurokracji. Miła odmiana od tego co w Polsce, gdzie formularz jest na każdy przecinek. Mam wrażenie, że wiele rzeczy jest tu organizowanych na tzw. „gębę” – nie damy Ci potwierdzenia, czy innego papierka, ale będziemy pamiętać. Nie wiem jak to sprawdza się w ewentualnej sytuacji kryzysowej, ale mam nadzieję, że nie będę musiała się dowiadywać.

Obecnie skupiliśmy się na załapaniu jakiejkolwiek pracy, która da poczucie jakiejkolwiek stabilności i da jakikolwiek przychód. Vancouver jest droooogie. Czytałam o tym 987678 razy, ale nigdy się do końca o tym nie przekonasz, dopóki nie poczujesz tego na własnej skórze. Pomimo tego, że rok temu byłam w Van na urlopie, to wtedy nie byłam tak zszokowana cenami jak teraz. Perspektywa spędzenia tu dwóch tygodni w porównaniu z rokiem, to jednak różnica. Jak przelicza się ceny na złotówki, to można dostać udaru. Wszyscy mówią „nie przeliczać”, ale jak my mamy nie przeliczać, skoro przyjechaliśmy tutaj ze złotówkami (znaczy wymieniliśmy je na dolary, ale to tak naprawdę złotówki :o). Zrobię kiedyś post, gdzie podam ceny takich typowych produktów, których używa się na co dzień.

Parę zdjęć na do widzenia 🙂

 

 

 

Share