USA pod namiotem – to była myśl przewodnia naszej wyprawy. Planowaliśmy zatrzymywać się na na darmowych campingach i tylko czasem w motelach, aby się trochę odkurzyć. Pierwszym celem podróży było kupno domu na najbliższy miesiąc…
Tego samego dnia co przylecieliśmy do Los Angeles (do którego prawie nas nie wpuścili – KLIK), wypożyczyliśmy samochód (KLIK) i ruszyliśmy w drogę. Kierowcą byłam ja. Czyli osoba od roku nieprowadząca auta, z minimalną znajomością obsługi automatycznej skrzyni biegów oraz z dużą skłonnością do panikowania i płaczu, gdy droga jest zbyt dziurawa. Drugą opcją ewentualnego kierowcy był Andy. Człowiek, który nigdy nie prowadził manuala, ale za to automat już tak; osobnik, który nie zasiadał za kierownicą od co najmniej czterech lat i przyzwyczajony jest do jazdy po lewej stronie drogi. Z tego lichego grona, najlepszą opcją jazdy po Los Angeles i dalej, byłam ja…
No to ruszyliśmy… Andy’ego głównym zadaniem była nawigacja i kojenie moich rozchwianych nerwów.
- START: Inglewood, Los Angeles
- META: Camping obok Joshua Tree National Park
- ODLEGŁOŚĆ: około 275km
- PRZYSTANEK: Walmart w Beaumont
Oczywiście, już na początku nie było łatwo, bo musieliśmy przedostać się przez to spaghetti, na mapie poniżej.
Dodajmy do tego słabo działający GPS, bo nie mieliśmy jeszcze Internetu w telefonie i fakt, że Andy nie przycisnął nacisku START na nawigacji i prowadził mnie na czuja – to idealny przepis jak zostać spaghetti bolognese.
ALE UDAŁO SIĘ!
Kierowaliśmy się najpierw do Beaumont, gdzie upatrzyliśmy sobie Walmart, w którym chcieliśmy kupić rzeczy, które przydadzą nam się podczas spania pod namiotem w USA.
LA jest strasznie zakorkowane, pomimo że autostrady potrafią mieć tam 7 pasów w jedną stronę. Nie była to najprzyjemniejsza część podróży. Na początku staraliśmy się trzymać prawych pasów, ale te co chwilę stawały się pasami dla tych co skręcają w prawo i tym samym opuszczają autostradę. Zmuszało to nas do ucieczki na pasy bardziej środkowe. Pas zupełnie z lewej strony, był pasem typu carpool, którym podróżować mogły samochody z minimum dwoma pasażerami. Ten pas poruszał się najszybciej. Trochę kusiło nas, aby na niego wskoczyć, ale mając na uwadze, że sami do końca nie wiedzieliśmy gdzie jechać i fakt, że gdyby nagle okazało się, że musimy zjechać z autostrady, to przeskakiwanie przez 7 pasów, aby wyjechać nie brzmiało za dobrze.
Tak więc turlaliśmy się w korku, patrząc uważnie na znaki i inne samochody, których kierowcy nie odkryli jeszcze, że mają takie coś jak światła skrętu.
Oczywiście zdążyliśmy się zgubić z 6 razy, pokłócić z 20 razy, więc to byłoby na tyle z kojenia moich nerwów.
Im dalej od Los Angeles, tym mniejsza ilość pasów na jezdni oraz samochodów. Widoczki też robią się przyjemniejsze, bo takie:
Co jakiś czas widzieliśmy helikopter namierzający piratów drogowych. Jak tylko helikopter odlatywał, to ni stąd, ni zowąd pojawiał się na sygnale samochód policyjny, goniący delikwenta.
Około szesnastej, dotarliśmy w końcu do Walmart w Beaumont. Czas na zakup dóbr, które pomogą w realizacji celu pt. USA pod namiotem.
USA pod namiotem, czyli co kupiliśmy:
- Namiot oczywiście – około $40
- Materac dwuosobowy – $15
- Elektryczna, samochodowa pompka do materaca – $10
- Dwa składane campingowe krzesełka – $13 sztuka (potem w innych Walmart’ach znaleźliśmy nawet za $6)
- Latarka czołówka (ok. $20)
Plus jakieś jedzonko i artykuły higieniczne.
Chcieliśmy jeszcze tego samego dnia ogarnąć Internet w telefonie. Wcześniej sprawdziliśmy, że Verizon miał najlepsze zasięgi ze wszystkich popularniejszych sieci komórkowych, więc tam się wybraliśmy. Oczywiście, nawet oferty komórkowej nie możemy kupić bez problemu. Okazało się, że oferta tej firmy nie działa na Andy’ego telefonie, a na moim w teorii powinna działać… ale po włożeniu karty SIM i tak nie działała… Musieliśmy to odłożyć na kolejny dzień.
Niestety trochę czasu na to straciliśmy, a czas gonił, bo chcieliśmy dojechać do naszego campingu za dnia. Przed nami było jeszcze 115 km, a godzina wskazywała już na osiemnastą.
Trasa była piękna, widoki przy zachodzącym słońcu prezentowały się niesamowicie. Przejechaliśmy nieopodal Palm Springs oraz znanych Palm Springs Windmills.
Niestety nie udało nam się dojechać na miejsce naszego noclegu za dnia. Nie wiedzieliśmy też, gdzie się ono dokładnie znajduje. Miał to być darmowy camping o nazwie BLM Joshua Tree South. Znaliśmy tylko przybliżone jego miejsce – gdzieś blisko zjazdu z głównej drogi, w kierunku Joshua Tree National Park. Dojeżdżając tam po zmroku, zupełnie nie wiedzieliśmy, gdzie tego szukać. Miał to być po prostu kawałek ziemi, na którym można legalnie przykampić. Bez kiblów, ławek, czy paleniska, ani żadnego kierunkowskazu.
Po zjeździe z głównej drogi, zatrzymaliśmy się na najbliższej zatoczce, licząc na to, że gdzieś przy niej dojrzymy jakieś namioty. Niestety nic z tego. Zaczęliśmy więc przeszukiwać otoczenie, szukając sygnałów, że to jest właśnie ten teren, na którym można się rozbić namiotem. Starałam sobie przypomnieć jak ten camping wyglądał na filmikach z YouTube. Niestety, jedynie co pamiętałam to pustynię i krzaki… no i w sumie byliśmy na pustyni i w krzakach. Problem był tylko taki, że takie widoki rozprzestrzeniały się 50km dalej, w każdą stronę. Więc skąd mieliśmy wiedzieć, że to TE KRZAKI i TEN KAWAŁEK PIACHU.
Rozglądając się po okolicy, znajdowaliśmy ślady człowieka – butelki, kapsle, oponę itp. Uznaliśmy, że może to jest właśnie to miejsce. Ciężko jednak było wjechać tam samochodem, a w Internecie pisali, że nie ma problemu z wjazdem.
Nieopodal stał zaparkowany tir, którego silnik ciągle działał. Sytuacja coraz mniej mi się podobała. Nie dość, że jesteśmy po środku niczego, jest ciemno, nie mamy zasięgu, nie ma tu żywej duszy, to jeszcze ten podejrzany tir.
NADSZEDŁ CZAS NA PANIKĘ.
Zaczęłam snuć wizje z iście z amerykańskich kryminałów. Ten tir, nie podobał mi się od samego początku. Potem każdy przejeżdżający obok samochód był już potencjalnym mordercą. Jak my mamy sami spać tutaj na odludziu. Pójdziemy w kimę i ktoś nas zadźga we śnie. Przypomniałam sobie sprawę w morderstwa pod namiotem w Oklahomie.
Przecież tu jest Ameryka, tu się takie rzeczy zdarzają!
Po przeanalizowaniu wszystkich scenariuszy, było dla mnie oczywiste, że jak tu zostaniemy, to na pewno się już nie obudzimy, a przynajmniej nie na tym świecie. Musimy znaleźć jakiś hotel.
Ale tu już wkroczył Andy ze swoim stoickim spokojem i informacją, że on się nigdzie nie rusza. To miał być trip budżetowy, a nie że już pierwszej nocy mamy raczyć się hotelem.
ZOSTAJEMY!
Rozbiliśmy się nieopodal Pana Tira, co by w razie czego słyszeć jego ruchy. Pomimo późnej pory, było okropnie gorąco – około 30-tu stopni. Nasz namiot był dwuwarstwowy. Góra była wykonana z przewiewnej siateczki, przez którą pięknie było widać gwiazdy… ALE… to oznaczało, że my również byliśmy dobrze widoczni. Wręcz wystawieni na tacy dla ewentualnego osobnika, który chciałby odebrać nam to co najcenniejsze. Spaliśmy więc z przeciwdeszczową warstwą, która odcięła dostęp do świeżego powietrza i sprawiła, że w środku namiotu mieliśmy mały piekarnik. Ale nie szkodzi, przynajmniej będą walić sztyletem na oślep.
Nie była to najlepsza noc naszego życia. Każdy szmer, trzask i powiew wiatru wybudzał nas z płytkiego snu… a kolejna noc miała być jeszcze gorsza…
<powiew grozy>
3 komentarze
[…] Kolejny Post […]
[…] Pierwsza noc minęła i nie była taka mordercza, jak by się mogło wydawać! Misja na dziś: ogarnąć internet w USA, dokupić to, o czym nie pomyśleliśmy wczoraj i coś zwiedzić. Aha! No i sprawdzić, gdzie znajduje się camping, na którym mieliśmy spać poprzedniej oraz dzisiejszej nocy. […]
[…] KOLEJNY POST […]