Dwa dni opisane w tym poście, należą do grupy dni niewypałowych. Takie też się zdarzają. Nie zawsze są ochy i achy, czasem jest: “kurczę, ale czasu i benzyny straciliśmy!”. Czas na niekonieczne must see, w tym na popularną Glass Beach.
Po zakończeniu zwiedzania opuszczonego miasteczka Bodie, skierowaliśmy się w kierunku jeziora Tahoe. Planowaliśmy tam znaleźć camping. Wydawało się to dość łatwym zadaniem, bo nad jeziorem raczej pól namiotowych nie powinno brakować. Była to prawda… ale ceny wołały o pomstę do nieba. 50 dolców za nocleg na kawałku ziemi!? A były i nawet droższe opcje.
Lake Tahoe to dość popularna miejscówka wśród Kalifornijczyków na weekendowy lub wakacyjny wyjazd. Biznesy więc mogą sobie dużo pozwalać w kwestii cen. Uznaliśmy, że skoro mamy płacić grube dolary za camping, to równie dobrze możemy sobie ogarnąć motel w podobnej cenie. Udało się nam znaleźć, za niecałe 50 dolców, motelik o górskim klimacie. Jak za taką cenę, to był to naprawdę fajny standard (Pinewood Inn się nazywa, jakby kogoś interesowało).
Decyzja o spaniu w motelu, okazała się bardzo dobrym pomysłem, bo przy Lake Tahoe, w okresie wrześniowym, temperatury w nocy spadają do około zera. Po dwóch mroźnych nocach w Yosemite, nie chcieliśmy takiej trzeciej. Także win win!
Lake Tahoe
Z rana wybraliśmy się nad jezioro Tahoe. Jest ono drugim najgłębszym jeziorem w Stanach i słynie głównie ze swojej wyjątkowo przejrzystej wody. Położony jest w dwóch stanach – Kalifornii i Nevadzie, jadąc w jego okolice, kawałek naszej drogi przechodził właśnie przez Nevadę.
Zaparkowaliśmy, popatrzyliśmy, posiedzieliśmy i to by było na tyle. Nie zrobiliśmy żadnego research’u, dlatego nie wiedzieliśmy za bardzo co tam robić. Zdecydowanie było za zimno na kąpiele.
Zebraliśmy się i poszliśmy na szybkie zakupy do Safeway. Mała dygresja, wiele cen w Safeway jest niższych, jeżeli posiada się ich kartę stałego klienta. Żeby ją dostać, wcale nie trzeba być regularnym odwiedzającym, wystarczy poprosić o nią pracownika sklepu, który wyda ją bez żadnego problemu. Zawsze jakiś sposób na zaoszczędzenie paru dolców.
Jedziemy dalej
Naszym kolejnym celem do zobaczenia, była Glass Beach – szklana plaża. Do wybrzeża mieliśmy jednak spory kawałek, dlatego zaplanowaliśmy sobie po drodze nocleg.
Myśleliśmy, żeby zatrzymać się w Sacramento, ale gigantyczny korek, w którym utknęliśmy w pobliżu tego miasta, solidnie nas do tego zniechęcił. Jednakże, Sacramento ma naprawdę fajne miejscówki. Prawie 10 lat temu, gdy podróżowałam jeszcze z rodzicami, udało się nam trafić na jakiś westernowy event. W Sacramento znajduje się dzielnica z czasów gorączki złota, która tamtego dnia była pełna kowbojów i osób ubranych w dawne stroje. Na ulicach odgrywały się scenki strzelanin, awantur saloonowych, a obok stał parowóz. Cała impreza nazywa się chyba Gold Rush Days.
Tego dnia, jedynie co zobaczyliśmy w Sacramento, to ich Walmart… Jesteśmy fanami Walmart. 😉
Cowboy Camp BLM
Udało się nam znaleźć darmowy camping <3 . Cowboy Camp BLM. Skoro kowboje, to i konie! Faktycznie konia szło tam wyczuć. Bardzo fajna miejscówka! Pięknie położona. Dosyć spory teren, ale nie wszędzie da się rozłożyć z namiotem, bo na ziemi walają się jakieś takie kłujące kulki/pyłki/igiełki. Nie mam pojęcia co to, ale wbijały się nam w podeszwy i niestety również w nasz dmuchany materac 🙁
Znajdują się tam trzy albo cztery kible typu muszla z dziurą w ziemi. Parę stołów piknikowych i parę palenisk.
W tej części Kalifornii, noce były już ciepłe, więc mogliśmy wykorzystać siatkowy dach naszego namiotu, przez który było widać pięknie gwiazdy. I dobrze, przynajmniej było co robić, bo w nocy uaktywniło się jakieś ptactwo, które tak skrzeczało i jazgotało, że trochę zajęło przyzwyczajenie się do tego krzyku, żeby zasnąć. Co ciekawe w ciągu dnia były cichutko.
Z rana, zdeczka niewyspani, obudziliśmy na totalnie odpowietrzonym materacu. Potem Andy nadepnął jeszcze na osę, która uraczyła jego stopę żądłem. Trochę stratni i trochę poturbowani pojechaliśmy dalej. Ale co darmowy camping, to darmowy camping. Nie można narzekać!
Glass Beach – Szklana Plaża
Do Glass Beach mieliśmy jakieś 115 mil. Gdy tam dotarliśmy, mieliśmy niemały problem ze znalezieniem szklanej plaży. Na zdjęciach z Internetu, miejsce wyglądało tak spektakularnie, że myśleliśmy, że od razu je zobaczymy. A już na pewno byliśmy pewni, że będą jakieś znaki, kierujące do tej plaży. Nic bardziej mylnego. Trochę nam zajęło jej zlokalizowanie, ale nic nie szkodzi, bo przynajmniej przeszliśmy się po nabrzeżu, które jest bardzo ładne.
Gdy zbliżaliśmy się do miejsca, które mapa wskazywała jako Glass Beach, na naszej drodze stanął metalowy płot, uniemożliwiający kontynuowanie ścieżki. Tabliczka na płocie informowała o zakazie wstępu, a z tablicy informacyjnej wynikało, że właśnie za tym płotem mieści się Glass Beach, dla której nadrobiliśmy co najmniej 100 mil…
Dlaczego takie zakazy? Glass Beach słynie z tego, że składa się ona w dużej mierze ze szkiełek obrobionych przez wodę. Niegdyś (na początku XX wieku), ludzie zrobili sobie tam wysypisko śmieci, stąd ten “fenomen”. Najpierw znosili tam śmieci, a teraz po latach ochoczo je z stamtąd wynoszą, pod postacią kolorowych, szkiełkowych kamyczków.
Odwiedzający lubili zabrać sobie kawałek plaży ze sobą, a że miejscówka stawała się coraz bardziej popularna, to chętnych na pamiątkę było coraz więcej. W efekcie plażę zamknięto, żeby ograniczyć tego typu praktyki…
Andy tak łatwo się nie poddał i przeszedł do plaży skarpami od boku. Oczywiście nic nie zabrał z plaży, bo po co. Takie obrobione szkiełka spokojnie znajdziemy i na naszych polskich plażach. Oczywiście, nie w takich ilościach, ale jak coś, to zapraszam nad polskie morze. 😀
Reasumując, atrakcja trochę nieudana. Posiadając obecną wiedzę, ponownie Glass Beach, na naszą listę bym nie wpisała. Ale co tam, to normalna sprawa. Nie wszystko musi się podobać i nie zawsze wszędzie udaje się dotrzeć. Jedziemy dalej!
Mendocino
Ze względu na brak dalszych planów na ten dzień, wybraliśmy się do Mendocinio. Nadmorska, urokliwa mała miejscowość. Nie jest to jakieś must see, ale jeżeli nie ma co robić, to można się tam udać. Przyznam szczerze, że nie takiej pogody się spodziewałam. Wrzuciłam całą Kalifornię do jednego wora i spodziewałam się wszędzie ładnej pogody. O tym, że nie ma tak łatwo, przekonało mnie wcześniej Yosemite, no i okolice Lake Tahoe. Teraz, na listę zimniejszych miejsc, na pewno muszę wrzucić wrześniowe, północne wybrzeże Kalifornii – zimnawo i na dodatek wietrznie! Ciężko na dłuższą metę było bez długiego rękawa.
Mroczny Camping
Tego dnia trochę nam zajęło znalezienie campingu. W okolicy nie było żadnych darmowych, musieliśmy więc znaleźć sobie jakiś w przyzwoitej cenie… niestety nad wybrzeżem, nie jest to najłatwiejsza sprawa.
Gdy jechaliśmy w kierunku Glass Beach, przejeżdżaliśmy przez las Jackson State Forest. Wydawało się nam, że widzieliśmy tam jakieś kempowe miejscówki. Postanowiliśmy tam wrócić. Mieliśmy parę skuch, coś co miało camp w nazwie, wcale campem nie było. Ale w końcu się udało. Znaleźliśmy camping o nazwie Dunlap Campground. Nie pamiętam dokładnie ile kosztował za noc – paręnaście dolarów.
Oprócz nas, na drugim końcu kempu, rozbiła się inna ekipa. Na początku byłam zadowolona, bo nie lubię, gdy nocujemy gdzieś sami. Potem jednak nasi współkempowicze zaczęli wzbudzać podejrzenia. Przyjeżdżali do nich goście, którzy mijając nasz namiot, ZA BARDZO (w moim odczuciu) się nam przyglądali. I wgl co to za motyw, że tyle ich aut tam odwiedza.
Ogólnie sam las był dość mhroczny. Caming znajdował się w samym środku Jackson State Forest, więc zalesienie i dostęp do światła z nieba był trochę ograniczony. Plus moja wyobraźnia tak pracowała, że wydawało mi się, że jest ciemniej niż jest. Ale nic nie mówiłam, bo wiem, że mam skłonności do przesadzania…
Ściemniło się dosyć szybko, rozpaliliśmy jeszcze małe ognisko i wgramoliliśmy się do namiotu spać… Było cieeeeeemno. Sami w środku lasu, z jakąś podejrzaną grupką. A w lesie, jak to w lesie, co chwile jakieś trzaski i odgłosy. Świerszcze rytmicznie wybijały rytm swoim cykaniem, który przypominał muzykę z filmów grozy.
Uciekamy
W związku z potrzebą pokrzepienia i usłyszenia, że moje obawy są rozdmuchane, poinformowałam Andiego, że chyba tu nie zasnę, bo jest zbyt strasznie. I zamiast usłyszeć, “co się babo znowu nakręcasz”, Andy tylko przyznał “Trochę creepy, nie? Co robimy?”. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam i tylko utwierdziłam się w moich obawach. Trochę się zastanawialiśmy, co mamy z tym fantem zrobić. No bo wiedzieliśmy, że myśląc racjonalnie, to raczej nic nam tam nie grozi i że to głowa nam płata takie figle. Ale z drugiej strony, po co mamy tu zostać, skoro i tak nie zaśniemy.
Postanowiliśmy więc się zmyć. Przy otwieraniu namiotu, wyglądałam tylko, czy nie ma wokoło nas ułożonych jakiś stosów kamieni, albo patyków jak w Blair Witch Project. Spakowaliśmy manatki i pojechaliśmy w długą. Zła atmosfera była tam tej nocy, oj zła. 😉
Szukaliśmy trochę noclegu, ale na próżno. Gdzieś wyczytaliśmy, że zwykle na parkingach Walmart można się przekimać, ale niestety nie na tym, który sobie wybraliśmy. Przy okazji byliśmy tam świadkami transakcji narkotykowej. 10 metrów od nas, stał ziomek, który ewidentnie mieszkał w swoim samochodzie. Potem podjechał nagle wypasiony samochód, czymś się tam wymienili, po czym szybko odjechali. My też niedługo potem musieliśmy opuścić parking, bo nas pan parkingowy przegonił.
Tej nocy pierwszy raz spaliśmy w samochodzie (nie licząc burzowej nocy w Joshua Tree). Znaleźliśmy sobie jakiś duży kawałek pobocza przy drodze i poszliśmy w kimę. Źle nie było!
OBEJRZYJ MÓJ VLOG Z WIZYTY NA GLASS BEACH!
1 Response
[…] się gdzieś na poboczu, bo jak wiecie z poprzedniego posta, złapaliśmy cykora na kempie, na którym początkowo się rozbiliśmy. No i to poskutkowało […]