Jak się mamy? Szukanie pracy w Nowej Zelandii i inne takie…

Jestem już tutaj prawie trzy miesiące, wypada więc napisać jakiś update. O moim pierwszym, nowozelandzkim doświadczeniu, jakim była kontrola na lotnisku, mogliście przeczytać w poprzednim poście, teraz czas na luźniejsze sprawy. Co się u nas działo, dzieje, będzie działo? Jak wyglądało szukanie pracy w Nowej Zelandii?

Mój pierwszy tydzień spędziliśmy w domu Mamy Andy’ego, w miejscowości Putaruru. Obyło się bez jet lagu! Przyleciałam do Auckland około godziny 13-stej, a w Putaruru zjawiliśmy się około szesnastej. Andy zabrał mnie tego samego dnia, na tradycyjne, nowozelandzkie danie jakim jest fish&chips :P. Około siódmej wieczorem, z pełnym brzuchem, położyłam się z zamiarem chwilowej drzemki. Drzemka wymknęła się spod kontroli i obudziłam się 12 godzin później. Taką wczesną porę spania, praktykowałam przez jeszcze kolejne dwa wieczory, a potem wszystko już wróciło do normy.

Taki jet lag, to ja mogę mieć!

Co do fish&chips, to serio jest to tutaj mega popularne danie. Putaruru to mała miejsowość (około 4 tysiące ludzi), a mają conajmniej 3 bary sprzedające ten „rarytasik”. W większych miejscowościach, znajdzie się je prawie na każdym rogu. Mi ryba w panierce głównie znana była z UK, ale ta tutejsza, w niczym tej brytyjskiej nie ustępuje. Ba! Mają tutaj przesmaczne frytki i ziemniaka w panierce o nazwie potato fritter. Przekąsek w panierce jest od groma. Zaczynając od ananasów, a na Snickers’ie kończąc xD Cena zestawu f&h w normalnej cenie, to około – 8/9 dolców nowozelandzkich.

Podczas pobytu w Putaruru, rozpoczęliśmy misję pt. zdobycie mieszkania i szukanie pracy w Nowej Zelandii. Lokum znaleźliśmy pierwszego dnia poszukiwań. Chcieliśmy początkowo mieć całe mieszkanie/kawalerkę dla siebie, ale szybko przekonaliśmy się, że zbyt dużo nas to by kosztowało. Minimum 280 dolców tygodniowo (plus rachunki, internety itp.) Wygląd tych mieszkań i lokalizacja, też pozostawiały dużo do życzenia. Doszliśmy do wniosku, że zależy nam na zaoszczędzeniu jak największej ilości kasy, więc zaczęliśmy szukać lokali współdzielonych, ale takich, żeby mieć swój własny kibel i kuchenetkę. Znaleźliśmy miejscówkę za 220 dolców tygodniowo, już z rachunkami i internetem. Pokój całkiem duży. Jedyny współdzielony obszar, to była kuchnia. Mogliśmy wprowadzić się tam za tydzień.

Bierzemy!

Znalezienie mieszkania w NZ jest dosyć łatwe, nie to co np. w Kanadzie. Jeżeli ładnie się zaprezentujesz land lordowi, nie powinno być problemu z wynajmem. Niestety ceny są dosyć wysokie, nawet w takim Hamilton, które jest miastem dziurą.

Przez pozostałą część tygodnia, którą spędziliśmy w Putaruru, zwiedzaliśmy okolice oraz bezowocnie szukaliśmy pracy. Odwiedziliśmy m.in. Blue Springs, Mt. Maunganui, Raglan, ale o tym wspomnę w osobnym poście.

szukanie pracy w Nowej Zelandii

NADSZEDŁ CZAS WYPROWADZKI

W poniedziałek spakowaliśmy manatki i ruszyliśmy do Hamilton. Jako że jestem małym gemofobem, musieliśmy to miejsce wyczyścić na błysk. W międzyczasie, dostałam parę załamań nerwowych, widząc niektóre brudy. Musiałam przejść się parę razy, dzięki czemu odkryłam ładny park ze stawikiem i kaczkami, 3 minuty od naszego domku. 

Nowozelandzkie domy są lichej konstrukcji. Lubie nazywać je domami ze sklejki. Prawie papierowe ściany i słaba izolacja. W naszym domu te dwa aspekty były na tak złym poziomie, że gdy lokator z pokoju obok oglądał South Park (nie głośno), to i my siłą rzeczy oglądaliśmy South Park. Jak wchodził do swojego kibla, to brzmiało to tak jakby wchodził do naszego. Nie muszę dodawać, że wszelkie dźwięki jak chrapanie i oddawanie moczu też słyszeliśmy. Jeden z lokatorów pracował na nocną zmianę, w związku z czym, regularnie około 1 w nocy, gdy lokator poruszał się po swoim pokoju, trzeszczała podłoga i w naszym pokoju. Izolacja była tak słaba, że gdy na dworze było gorąco, to w środku naszego pokoju było jeszcze goręcej. Całe szczęście mieliśmy dwa wentylatory, bo byłoby naprawdę ciężko.

Mieszkaliśmy z trzema lokatorami. Jeden z Somalii, pracujący na nocną zmianę – go ledwo widzieliśmy, ale za to dobrze słyszeliśmy. Druga pochodziła z Indii i jak zaczęła gotować swoje przysmaki, to cały dom przepięknie pachniał indyjskimi specjałami (mniam!). Trzeci był Nowozelandczykiem, bardzo dziwny gość. Cały jego pokój (podłoga, kanapa) był pokryty jakimiś kartkami, chyba nie pracował. Codziennie wychodził na 15 minut przed dom, w wielkiej czapie, umazany na biało kremem przeciwsłonecznym i rozgrzewał swoje nadgarstki. Dosłownie stał i kręcił albo machał nadgarstkami przez cały czas. No cóż, lepiej taka aktywność fizyczna, niż żadna ;).

SZUKANIE PRACY W NOWEJ ZELANDII

Pamiętając moje pracowe przeboje z Kanady, wiedziałam, że szukanie pracy w Nowej Zelandii może nie być najłatwiejsze. Po prostu mi szukanie pracy nie może pójść gładko… Aplikowałam głównie do podstawowych prac – sklepy, restauracje, obsługa klienta. Najpierw online – odzew zerowy. Gdy przeprowadziliśmy się do Hamilton, ruszyłam osobiście na miasto rozdawać CViki. Najpierw obrałam na cel kawiarnie, bo miały fajne godziny pracy (prawie biurowe) i często weekendy albo jeden weekendowy dzień wolny.

Wszyscy brali moje CV, często z informacją, że akurat szukają pracowników i się odezwą… Udało mi się ustrzelić dwie godziny próbne w jednej z kawiarnii. Mieli się odezwać dwa dni później (po odbyciu tych 2 godzin), ale ofc tego nie zrobili. Może to i dobrze, dziewczyna, która pokazywała mi zaplecze, zaczęła opowiadać mi o popsutym kiblu, pokazując jak lata cała deska klozetowa, po czym bez umycia rąk zaczęła obsługiwać klientów, podając im jedzenie. Kiwisi to luzacy i to jest super, ale czasem są aż za bardzo luźni xD.

Kolejny krok – zaczęłam roznosić CV po sklepach. I znowu żadnego feedbacku. Absolutnie się tego nie spodziewałam, bo w Kanadzie, ze znalezieniem pracy w sklepie, nie było większych problemów! Myślałam, że szukanie pracy w Nowej Zelandii będzie wyglądać podobnie. No niestety… Kolejny etap to było wysyłanie CVików wszędzie gdzie się da, również w ambitniejsze miejsca, ale na nie nie liczyłam, ze względu na brak nowozelandzkiego doświadczenia. Tak sobie tam składałam dla spokoju ducha. Przez dwa tygodnie cisza, dostałam ewentualnie 2 maile z informacją, że mnie nie chcą 😛 . Andy miał podobnie, totalny brak odzewu.

Moje myśli coraz bardziej kierowały się ku typowo backpackerkim pracom – zbieranie owoców, pomoc na farmie, praca w hotelach. Andy kręcił trochę nosem, bo chciał zostać w Hamilton. W końcu to jego rodzinne miasto, tu się wychował, ma swoje miejscówki i kumpli.

Nadarzyła się okazja zbierania truskawek, jakieś 4 km od naszego miejsca zamieszkania. Mieszkaliśmy na obrzeżach Hamilton, więc 1 km dalej, były już tylko pola i brak chodnika. Transport w miejsce zbierania truskawek nie jeździł, więc musieliśmy iść poboczem z buta. Idąc tam zastanawiałam się, że jak dostaniemy tę robotę, to robienie tej trasy dzień w dzień, wcale mi się nie uśmiecha. Całe szczęście sprawa wyjaśniła się dosyć szybko. Od razu zagonili nas na pole, poinstruowali przez chwilę i do roboty! Za pudełko truskawek płacili $1,20. Wydawało się mało, ale może mają obfite plony i pudełko zapełni się w mig. Po półgodzinie każde z nas miało zapełnione 2 pudełka… Szybka kalkulacja, chyba pracujemy za około 5 dolców za godzinę, a średnia krajowa to jakieś 17… Tak zdesperowani jeszcze nie byliśmy. Odłożyliśmy pudełka i oddaliliśmy się.

Co za janusze biznesu byli z tych truskawkosiejców! Od razu na dzień dobry poinformowali, że płacą za przepracowany tydzień, a nie za dzień. Taki obrali plan, bo tych ludzi, co są dzisiaj na polu i tak już nie zobaczą kolejnego dnia. Więc 90% zebranych truskawek mają tak naprawdę za darmo…

A pracy jak nie było, tak nie ma. Postanowiliśmy więc rozszerzyć pole poszukiwań o prace backpackerskie, gdziekolwiek na północnej wyspie. Pracę znaleźliśmy po 30 minutach. Ale o tym w kolejnym poście. 🙂

PRACY SZUKAŁAM GŁÓWNIE
NA TYCH STRONACH:
TRADEME
INDEED
SEEK
BACKPACKERSBOARD
– PORTALE SPOŁECZNOŚCIOWE
JAK: LINKED IN, FACEBOOK (DZIAŁ PRACA I NA BACKPACKERSKICH GRUPACH)

Share

1 Response

  1. 30 marca, 2020

    […] pierwszym miesiącu w Nowej Zelandii możecie przeczytać w tym poście. Teraz czas na luty i marzec. Trochę się działo, udało się nam znaleźć pracę, zmienić […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *