Piha Beach i Sheepworld

Piha Beach and Sheepworld

O tym, że do Nowej Zelandii nie przyjeżdża się dla tutejszych miast, nauczyłam się dosyć szybko. Pierwszą lekcją było Hamilton, potem np. Tauranga, a w ostatnim poście miałam okazję odwiedzić Auckland. Auckland, pomimo że najbardziej miastowe z tutejszych miast, też raczej tylnej części ciała nie urywa. Nie pozostaje nic innego, jak tylko szybko opuścić metropolię i pojechać na łono natury, bo to dla natury przyjeżdża się do Nowej Zelandii. W tym wpisie odwiedzimy plażę Piha, północna wyspa NZ słynie z pięknych plaż. Potem pojedziemy przyjrzeć się owcom w Sheepworld. Owce też nie są obce Nowej Zelandii ponieważ jest ich tam 9 razy więcej niż mieszkańców!

Poprzedni post zakończyłam na jakimś bliżej nieokreślnym parkingu, w okolicach Parau, na którym zamierzaliśmy przenocować w naszym śpiwozie. Decyzja to była niepewna, bo nie wiedzieliśmy, czy można tam spać na legalu, czy nie. Jeżeli nie, a ktoś by nas złapał, to karę jaką można zapłacić za takie ekscesy liczy się w 200-tu nowozelandzkich dolarach. Nie trzymając nikogo w tym wielkim napięciu, od razu poinformuję – nikt się do nas nie przyczepił. UFF 😀

Żeby jednak nie było zbyt kolorowo, zostaliśmy obudzeni nagle, o 5-tej nad ranem pianiem koguta. Niestety nie było to jak w bajkach, czy na filmach, że kogut zapiał raz wraz z pierwszym promieniem wschodzącego słońca. Nie dość, że zapiał grubo za wcześnie, bo gdy było jeszcze totalnie ciemno, to zamiast jednego honorowego kukuryku, darł dziób co 5 minut, a nawet i częściej. Po pół godzinie prób pójścia w dalszą kimę, zawinęliśmy manatki i już przed szóstą rano byliśmy na trasie do Piha Beach.

Piha beach and Sheepworld

Drzewa Kauri

Po drodze na plażę Piha, mieliśmy inną miejscówkę do odwiedzenia – Kitekite Falls (cały plan podróży wyspy północnej znajdziesz TUTAJ). Niestety nie dane nam było obejrzenie tego wodospadu, ponieważ zamknięto do niego wtedy ścieżkę. Wszystko przez chorobę drzew Kauri (Kauri dieback). A Kauri, to nie byle jakie drzewa, ponieważ są one endemiczne dla Nowej Zelandii i co gorsza, jest ich bardzo mało i grozi im wyginięcie. Wszystko przez kolonizujących Brytyjczyków, którzy upatrzyli sobie te drzewa do budowy między innymi statków. A drewno Kauri jest wręcz idealne do tego typu konstrukcji. Brytyjczycy nie są już bezpośrednim zagrożeniem, natomiast największym wrogiem drzew Kauri jest obecnie grzyb – phytophthora agathidicida. Żyje on sobie w glebie i zaraża korzenie drzew poprzez uszkadzanie tkanek przenoszących składniki odżywcze. Innymi słowy, drzewo głoduje. Niestety nie wynaleziono jeszcze żadnego zwalczającego środka, a większość zainfekowanych drzew umiera. Grzyb przenosi się bardzo łatwo, np. na podeszwie buta.

Nowozelandczycy starają się zapobiegać przenoszeniu przez człowieka chorób zagrażających tutejszej roślinności. Po przylocie do NZ, na lotnisku, jeżeli ma się ze sobą buty trekkingowe albo sprzęt campingowy (np. namiot), celnicy będą chcieli je obejrzeć, aby sprawdzić ich czystość. (możesz poczytać o tym TUTAJ) Jeżeli np. buty okażą się brudne, to celnicy je wymyją. Kolejny sposób ochrony naturalnej roślinności, to stawianie specjalnych stanowisk do czyszczenia butów (zwłaszcza podeszew) na początku wielu ścieżek rekreacyjnych.

Drzewo Kauri

PIHA BEACH

Na plaży Piha pojawiliśmy się około godziny 6.30. Pomimo wczesnej godziny, paru surferów przygotowywało się na parkingu przy plaży, do podboju fal. Kilkoro z nich było już w wodzie, oczekując na odpowiednią falową okazję. Piha Beach to popularny spot dla fanów surfingu. Jest to również jedno z ulubionych miejsc mieszkańców Auckland na wypad po za miasto (ok. 40min drogi).

Piha beach

Pierwsze co zwraca uwagę na plaży, to czarny piasek. Ciemny piasek, to nic dziwnego w Nowej Zelandii. Kraj ten na pewno nie może narzekać na niedostatek wulkanów. Taki piasek to efekt niczego innego jak piasku wulkanicznego i tlenku żelaza. Ten na Piha pochodzi z erupcji wulkanu Taupo laaaaaata temu. Podobno w słoneczny dzień, jeżeli na plaży nie nosi się obuwia, można sobie nieźle sparzyć stopy.

Sztandarowym symbolem plaży Piha jest formacja skalna – Lion Rock. Taką nazwę nadali jej Europejczycy, ponieważ kształtem przypomina… nie uwierzysz… LWA! 😛 Zanim jednak lud ze starego kontynentu dodał swoje trzy grosze, Maorysi (rdzenna ludność NZ) nazwali tę skałę Te Piha. Odnosili się do wzoru fal rozbijających się wokół frontu skały, które były bardzo podobne do fal rozbijających się wokół dziobu ich kajaków. Ze strony geologicznej natomiast, jest to szyja wulkanu, który wybuchł 16 milionów lat temu.

Lion Rock Piha Beach

Uznaliśmy, że plaża ta będzie idealnym miejscem na odpalenie naszego drona. Mieliśmy okazję się przekonać, jak beznadziejni jesteśmy w tym fachu. Umiejętność latania tylko w górę i do przodu, na pewno nie zapewni spektakularnych widoków :). Możesz się o tym przekonać na naszym filmiku, gdzie pochwaliliśmy się naszym “skillem”. Pocieszające jest to, że z czasem może być tylko lepiej, bo o gorzej byłoby chyba ciężko XD

Festyn w Kaukapakapa

Potem ruszyliśmy w kierunku miejsca, które miało być dla mnie niespodzianką. Andy dodał punkt do naszej listy miejsc do odwiedzenia i nie chciał zdradzić, co to będzie. Jadąc ku niewiadomemu, przejeżdżaliśmy przez wioskę o wdzięcznej nazwie Kaukapakapa. Wszystkie pobocza głównej drogi były obstawione samochodami, a na zielonym polu po lewej dostrzegliśmy coś, co wyglądało jak festyn. Postanowiliśmy obadać tę sprawę. W ten sposób trafiliśmy na Festival Jajka.

Jak to na festiwalach bywa, znajdowało się tam całkiem sporo atrakcji i jedzenia. Jedną z tradycyjnych nowozelandzkich aktywności był rzut kaloszem. W Nowej Zelandii odbywa się raz do roku Gumboot day, w który ma miejsce w Taihape – stolicy kalosza. Jeżeli myślisz, że to tylko jakieś nowozelandzka fanaberia, to się bardzo mylisz! Organizacja International Boot Throwing Association organizuje mistrzostwa świata w rzucie gumiakiem! Co więcej, nawet Polska należy do tej organizacji, a w PL mamy również swoje własne stowarzyszenie rzutu butem :D. Świat potrafi być naprawdę wesoły!

Oprócz wyżej wspomnianej atrakcji, na festynie można było pogłaskać małe owieczki, a nawet wyprowadzić je na spacer. Była szansa również na pogłaskanie 8-tygodniowych krówek. Krówki wcześniej brały udział w jakimś konkursie piękności, ponieważ miały na sobie różne broszki i odznaczenia. Całkiem swojskie wydarzenie :D. Jak to mniej więcej wyglądało, możesz zobaczyć na moim filmiku.

SHEEPWORLD

Sheepworld map

Niespodzianką okazało się Sheepworld. Miejsce, gdzie można zobaczyć, jak wygląda golenie owcy, podglądać psy pasterskie w pracy oraz pogłaskać i nakarmić zwierzęta hodowlane. Sheepworld organizuje pokaz, podczas którego prowadząca przekazuje tak dużo informacji, że już nic nie pamiętam XD. Na pewno dowiedzieliśmy się, że golenie owcy, to nie jest taka łatwa sprawa. Co prawda, wprawieni “golarze” obrabiają jedną owcę w 2 minuty, ale wiecznie pochylona pozycja, plus trzymanie wierzgającej owcy, to nie jest to, co plecki lubią najbardziej. Za jedną owcę dostają 2,5 NZD, co na godzinę daje 75 dolców! Nieźle! Podczas pokazu mieliśmy okazję nakarmić z butelki małe owieczki, tutaj poziom słodkości osiągnął maksimum skali <3. Psy zaganiające owce do zagrody również robią wrażenie. Ponownie, elementy tego ‘show’ zobaczysz w moim vlogu.

Jak wcześniej wspomniałam, Sheepworld ma małe zoo ze zwierzętami hodowlanymi (krowy, świnki, alpaki, emu, oposy itp). Każdy ma okazje je pogłaskać, a po kupieniu karmy za dwa dolce, można je również nakarmić. Zdecydowanie królem hodowlanego zoo była świnka o imieniu Pigpig. Skubana tak rozpracowała system, że jak tylko ktoś się zbliża do jej płotu, to ta rozdziawia na maksa ryjek, aby wrzucić jej jedzonko do buzi. Na koniec dnia, opiekun zwierząt zaczyna karmienie podopiecznych, przy którym można mu towarzyszyć.

Sheepworld bardzo mi się podobało. Jest to atrakcja zarówno dla dzieciaków jak i dorosłych. Bardzo polecam! Regularna cena za osobę, to obecnie NZD$35 tu macie cennik).

Zanim zapłacisz za jakąś atrakcję, zawsze sprawdź strony ze zniżkami, takie jak – BookMe i GrabOne. Dzięki zniżkowym ofertom za Sheepworld zapłaciliśmy 19 dolców / osoba.

Camping

Po atrakcjach dnia trzeba było nakarmić brzuchy i udać się na spoczynek. Na jedzonko udaliśmy się do pobliskiej miejscowości Warkworth. Gdzie poszliśmy? Do Pizzy Hut! Krótka notka: PH jest o niebo lepsze w Polsce!

Na nocleg wybraliśmy tym razem płatny camping (NZD$ 15 osoba). Zdecydowaliśmy się wyskoczyć z kasy, bo po 4 dniach podróży, prysznic był już naprawdę wskazany, a ten camping oferował ciepły prysznic! Plus zapewniał elektryczność, Wi-Fi, małą kuchenetkę, pralnie i mogliśmy za darmo skorzystać z kajaków! Jakby co, nazwa campingu to Bethshan i znajduje się w Algies Bay.


Share

2 komentarze

  1. 13 listopada, 2020

    […] rozpoczęliśmy na campingu, który opisałam w poprzednim poście. Tym razem nie obudził nas kogut piejący od 5 rano. Nadrabiając więc sen z poprzedniej nocy, […]

  2. 11 kwietnia, 2021

    […] w kafejce. Rozdziawiała paszczę po smakołyki podobnie, jak ta z Sheepworld (przeczytasz o tym TUTAJ, albo zobaczysz ja w moim […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *