Do Reykjavik pojechaliśmy w sumie tylko w jednym celu – kupić sweter Lopapeysa. Przemieszczając się od sklepu do sklepu, zwiedzaliśmy przy okazji stolicę Islandii.
Na Reykjavik nie mieliśmy żadnych konkretnych planów. Spędziliśmy tam pół dnia zwiedzając przede wszystkim second handy zamiast miastowe atrakcje…
Sweter Lopapeysa
Po czym rozróżnisz Islandczyka od turysty? Turysta będzie nosił sweter Lopapeysa.
Jeżeli spytasz wujka Google albo kogokolwiek, kto się trochę zna, o to jaką pamiątkę warto przywieźć z Islandii, to na 80% usłyszysz – tradycyjny islandzki sweter Lopapeysa. Islandia charakteryzuje się dosyć specyficznymi warunkami atmosferycznymi. Jeżeli narzekasz na lato w Polsce, to zawsze możesz się pocieszyć, że na Islandii mają gorzej. Częsty deszcz, wietrzne warunki, pogoda średnio około 15 stopni Celsjusza, a to mowa o najcieplejszych miesiącach. Co tam musi dziać się zimą!
Taki pogodowy rollercoaster sprawił, że Islandczycy musieli zadbać o swój ubiór. Jednym z odzieżowych must have’ów był niegdyś sweter lopapeysa. Wełniany wyrób tworzony na drutach z islandzkiej wełny. Charakteryzuje go wzór na ramionach w tzw. łódeczkę oraz to, że bardzo dobrze chroni przez nieprzyjaznymi warunkami atmosferycznymi. Wszystko właśnie dzięki islandzkiej wełnie, która pochodzi od islandzkich owiec, które przez setki lat miały okazję idealnie przystosować się do islandzkich warunków.
Teraz wydaje mi się, że sweter Lopapeysa, to główny atrybut nie Islandczyków, a turystów, którzy tłumnie kupują te wyroby. Dlaczego tak mówię? Przyznam, że specjalnie zwracałam uwagę na to, czy mieszkańcy Islandii faktycznie noszą te swetry i… no nie widziałam ich za wielu. Potem parę razy spotykałam się z podobną opinią, że obecnie sweter Lopapeysa, to przede wszystkim chwyt marketingowy.
W poszukiwaniu swetra Lopapeysa.
Dobry marketing, czy nie – też zapragnęliśmy mieć swoje własne swetry Lopapeysa (czyli chyba jednak dobry marketing 😀 ). Te popularne, wełniane wyroby nie należą jednak do najtańszych. Ceny nowych swetrów oscylują wokół 600-900 zł.
Gdzie kupić sweter Lopapeysa?
Właściwie są 4 miejsca, gdzie można je kupić – prywatne sklepiki Islandczyków, sklepy islandzkich marek, Icewear i second handy. I teraz uwaga. Po rozmowach z Islandczykami w ich prywatnych sklepach, wydedukowaliśmy, że Icewear to ich największy wróg. Parę razy spotkaliśmy się z wypowiedzią “tylko nie kupujcie w Icewear, bo to wyroby z Chin”. Muszę przyznać, że mocno nas to zaskoczyło, bo wcześniej byliśmy w tym sklepie i wyroby bardzo nam się podobały. Wyglądały całkiem “legitnie”.
Kolejnym razem, jak odwiedziliśmy Icewear, to specjalnie zwróciliśmy uwagę na informację o kraju produkcji. Takowej nie znaleźliśmy, ale zauważyliśmy dopisek na metce “Designed in Iceland”. A wiesz jak to jest… jak nie chcesz się przyznać, gdzie coś było produkowane, to dajesz notatkę “Zaprojektowany w….” i już brzmi bardziej przekonująco. No ale nie oskarżam, nie obrażam, chociaż faktycznie ta informacja “Designed in Iceland” daje do myślenia, że produkcja może odbywać się gdzieś indziej. A jak już chcesz wybulić tyle kasy za sweter, to chyba wolisz, żeby robiły go Islandzkie ręce, a nie chińskie rączki, czy jakieś maszyny.
A wracając do naszych poszukiwań, to nasz budżet nie planował tak dużych wydatków na “pamiątki”, dlatego postanowiliśmy poszukać szczęścia w second handach. Sweter Lopapeysa udało mi się znaleźć w pierwszym lumpeksie, który odwiedziliśmy w Reykjaviku! I to taki jak chciałam – z kapturem i zapinany na zamek. W sumie zapłaciłam za niego 390zł… Też dużo! Ale o niebo miej niż nówka sztuka.
Ostatecznie zwiedziliśmy chyba wszystkie second handy w Reykjavik, a już na pewno wszystkie sklepy Czerwonego Krzyża. Andy szukał swojego swetra tak długo, aż zabrakło lumpeksów. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że w Czerwonym Krzyżu sprzedawcami są wolontariusze. Gdy brakuje chętnych na wolontariat, sklepy po prostu stoją zamknięte. Natknęliśmy się właśnie na dwie filie, które pomimo że pełne asortymentu, to były zamknięte, bo brakowało wolontariuszy.
O Reykjaviku słów kilka
Reykjavik w przeciwieństwie do większości stolic, nie jest mocno zaludnioną i szeroko rozbudowaną aglomeracją. Nie jest to absolutnie minusem! Szczerze mówiąc, to nie wyobrażam sobie Islandii z miastem pełnym wysokich budynków, smogu i innych wielkomiejskich charakterystyk. Reykjavik jest w sam raz!
Latając od sklepu do sklepu, mieliśmy okazję zobaczyć centrum jak i obrzeża miasta. Tradycyjnie odwiedziliśmy chyba najbardziej popularną budowlę na Islandii – kościół Hallgrímskirkja. Skąd jego duża popularność? Bo wygląda jak rakieta kosmiczna! Zobacz sam/a!!!
(podobo jednak, to nie rakieta była inspiracją, a bazaltowe kolumny, które można spotkać np. na plaży Reynisfjara)
Dodatkowo jest to drugi najwyższy budynek na Islandii, ma 74,5m. Można wejść do środka (za darmo), ale wnętrza nie sprawiły, że opadła mi kopara. Było dosyć…surowo.
Uwierz lub nie, ale nie zrobiłam żadnych zdjęć z naszej wizyty w Reykjaviku, dlatego mocno Cię zachęcam, aby obejrzeć MOJEGO VLOGA, gdzie uchwyciłam trochę tego miasta.
Początkowo planowaliśmy odwiedzić Perlan Museum, ze względu na lodową grotę, którą można tam obejrzeć, ale ostatecznie budżet się nam nie spiął i postanowiliśmy zrezygnować – wszystko przez sweterki Lopapeysa!! 😉
Hveragerði
Ostatnią z atrakcji, które odwiedziliśmy podczas naszej Islandzkiej wycieczki, była wizyta w supermarkecie w Hveragerði. Tak, w supermarkecie. W 2008 roku miasteczko i okolice nawiedziło spore trzęsienie ziemi. Na pamiątkę tego wydarzenia, w małym centrum handlowym powstała wystawa. Jednym z ciekawych elementów ekspozycji jest linia, która wskazuje, gdzie przebiega granica między Europejską, a Północno Amerykańską płytą tektoniczną. Wygląda to naprawdę interesująco, bo na podłodze znajduje się przeszklona linia, pod którą jest szpara, na której dnie zamontowano czerwone lampeczki imitujące lawę.
Prócz tego znajduje się tam również domek, w który symuluje trzęsienie ziemi. Tego dnia, którego tam byliśmy, dom był zamknięty. Nie smuciliśmy się za bardzo, bo mieliśmy już okazję zapoznać się z podobną “atrakcją” w Nowej Zelandii.
Oczywiście można tam również przeczytać o wielu informacjach na temat aktywności sejsmicznej na Islandii, zwłaszcza na temat trzęsienia w 2008. Można np. obejrzeć obraz stworzony z kawałków szkieł, filiżanek i wazonów, które rozbiły się podczas trzęsienia.
I na tym zakończył się nasz road trip po Islandii. Pozostał nam jeszcze jeden dzień, podczas którego ponownie odwiedziliśmy masyw Fagradalsfjall (o pierwszej wizycie przeczytasz TUTAJ). Liczyliśmy, że może tym razem uda się nam zobaczyć erupcję, ale niestety totalna mgła przysłoniła nam widok dosłownie na wszystko. Potem odwiedziliśmy jeszcze geotermalne tereny Seltún. Napisałabym nawet posta o naszym ostatnim dniu, ale zgubiłam kartę pamięci ze zdjęciami i filmikami…
Ale kto wie! Może jeszcze napiszę, jak jakimś cudem znajdę ten mały, czarny kawałek plastiku. 😀
Zapraszam Cię tymczasem na obejrzenie mojego vloga z Reykjaviku i centrum handlowego!