Arthur’s Pass National Park, a dokładnie przebiegająca przez niego droga Great Alpine Highway, uważana jest za najpiękniejszą trasę w Nowej Zelandii. Czy zasłużenie? Myślę, że nie ma ku temu przeciwskazań!
Zanim opowiem o naszej wycieczce po Arthur’s Pass National Park, to napisze parę zdań o tym nowozelandzkim parku narodowym.
Arthur’s Pass National Park
Arthur’s Pass National Park, to najstarszy park narodowy na południowej wyspie (a trzeci najstarszy w całej Nowej Zelandii). Jego obszar obejmuje głównie przełęcz pomiędzy wschodnią, a zachodnią stroną. Jak spojrzysz sobie na mapę południowej wyspy Nowej Zelandii, to zobaczysz, że przez prawie całą jej długość rozciągają się pasma górskie (około 750km). W związku z takim układem terenu, wcale nie jest tak łatwo przedostać się ze wschodu na zachód i odwrotnie. Przełęcz Arthur’s Pass jest miejscem, gdzie możesz to zrobić i to w dodatku z jakimi widokami!!
Jest to teren przede wszystkim górzysty. Góry, pomimo że noszą nazwę Alp Południowych, wcale nie przypominają Alp znanych nam w Europie. W związku z ich szybkim wypiętrzeniem się oraz równie szybką erozją, góry te często wyglądają jak wielkie kopce usypane z piasku. Z daleka można odnieść wrażenie, że gdyby podeszło się bliżej stoku masywu, to zobaczyłoby się piach. Wrażenie wcale nie aż tak mylne, ponieważ na wierzchu góry usypane są wieloma większymi lub mniejszymi kamieniami, które wcale nie ułatwiają wspinaczki.
Perypetie pogodowe
A wracając do naszych wojaży… Ostatni post zakończyłam na campingu znajdującym się na obrzeżach Arthur’s Pass National Park – Camping Iveagh Bay. O poranku obudził nas deszcz uderzający o dach samochodu…
WHY, OH WHY?!
Chcąc oglądać majestat gór, ostatnie czego chcesz, to deszcz i zachmurzone niebo. Szybko sprawdziliśmy prognozę na ten dzień, która wskazywała, że o 11-tej ma nastąpić przejaśnienie. Trzy godziny oczekiwania na czyste niebo, które może nie nadejść (wiadomo, góry mają w czterech literach prognozy pogody i robią co chcą), średnio nam się uśmiechało ale… co zrobisz jak nic nie zrobisz.
Postanowiliśmy dojechać do główniej drogi, którą przejeżdża się przez Arthur’s Pass National Park i tam przeczekać deszcz. Droga nosi numer 73, ale znana jest również pod nazwą Great Alpine Highway. To ponad 230km trasa, której najpiękniejsza część przypada na odcinek między miasteczkami Otira i Springield (ok. 100km).
Gdy dojechaliśmy do głównej drogi, zaparkowaliśmy na przydrożnym parkingu i postanowiliśmy czekać. Po 15 minutach podszedł do nas pewien lokals, pytając po jakiego grzyba my tu stoimy. Tłumacząc szybko, że my tylko czekamy na lepsze warunki pogodowe i nikogo nie szpiegujemy, usłyszeliśmy całkiem przydatną wskazówkę. Pan powiedział nam, że kiedy tutaj jest pochmurnie, to w Arthur’s Pass jest ładnie i na odwrót. W związku z tym, teraz powinno być tam pogodnie i powinniśmy ruszać. Skubany miał racje! Ale po kolei!
Otira Stagecoach Hotel
Jadąc w kierunku ładnej pogody, minęliśmy budynek z całkiem znanym nam ziomkiem na dachu… Zaraz, zaraz, czy my właśnie minęliśmy Golluma?! Szyba zawrotka i w ten oto sposób wylądowaliśmy w Otira Stagecoach Hotel, w oldschoolowym hotelu z 1865 roku, który w XXI wieku łapie klientów na Władcę Pierścieni.
Z władcowych gadżetów znajdziemy tam owego Golluma na dachu oraz figurę Gandalfa i Smauga. Smok wyglądał jakby co dopiero wyszedł z wypadku samochodowego. Połowa jego korpusu znajdowała się pod kołami oldschoolowego samochodu, a ogon leżał na dachu. Przecięło biedaka na pół, zresztą zobacz sam/a:
Nawet jeżeli nie jesteś fanem Władcy Pierścieni, to warto zatrzymać się w tym miejscu. Hotel posiada również kafejkę, która jest zawalona różnymi starymi, ciekawymi gratami! Mieli również wypasione kible ozdobione rysunkami kwiatów na zewnątrz jak i wewnątrz muszli! Na ich stronie znajdziesz wiele zdjęć.
Nam najbardziej podobała się świńka na zewnątrz, którą można nakarmić ciastkiem, kupionym w kafejce. Rozdziawiała paszczę po smakołyki podobnie, jak ta z Sheepworld (przeczytasz o tym TUTAJ, albo zobaczysz ja w moim VLOGU).
DEATH’S CORNER
Pierwsza atrakcja, którą zaliczyliśmy w Arthur’s Pass National Park, to pięknie położony wiadukt, który znajduje się na terenie o groźnie brzmiącej nazwie – Death’s Corner (Róg Śmierci).
Nie do końca wiem, skąd wzięła się ta nazwa, być może dlatego, że zanim pojawił się tam wiadukt, znajdowała się tam bardzo kręta droga – możesz ją zobaczyć TUTAJ. W związku z dużą aktywnością sejsmiczną w tym regionie (przez te tereny przebiega uskok alpejski – miejsce, gdzie ścierają się dwie płyty tektoniczne), trasa ta zagrożona jest częstymi osunięciami się terenu, co niegdyś blokowało albo niszczyło drogę. Więc całkiem niebezpieczne tereny, śmiertelne można rzec.
Gdy dotarliśmy na punkt widokowy, z którego można było podziwiać Death’s Corner, niebo stawało się coraz bardziej błękitne. To tam pierwszy raz mieliśmy styczność z górską papugą Kea, która siedziała wysoko na słupie elektrycznym. Zdecydowanie najwięcej kontaktu z tym ptakiem mieliśmy, gdy odwiedziliśmy Milford Sound. Dlatego na papugowych opowieściach skupię się za parę postów, a jest o czym opowiadać, bo Kea są naprawdę superowe!
Arthur’s Pass
Arthur’s Pass to małe miasteczko, które liczy sobie 30 mieszkańców. Znajdziesz tam centrum informacji, restauracje, sklepik, parę noclegowni, camping, stacje kolejową i to by było chyba na tyle.
Tego dnia chcieliśmy zrobić Avalanche Peak. Pan w informacji, powiedział nam, że najlepiej wyruszyć przed 11 rano (gdy tam byliśmy było około 13.30) i że akurat dzisiaj, pomimo czystego nieba, nie ma najlepszych warunków ze względu na mocny wiatr przy szczycie 70-80km/h, co na odsłoniętej grani może być dosyć niebezpieczne. Trochę zastawialiśmy się, czy robić Avalanche Peak, bo podobno to ciężki kawałek chleba, ale ostatecznie zrobiliśmy go kolejnego dnia – napiszę o tym osobnego posta, bo ta męczarnia zdecydowanie zasługuje na swój własny wpis.
Po konsultacji z park rangerem, uznaliśmy, że tego dnia zrobimy dwie trasy – odwiedzimy wodospad Devil’s Punch Bowl oraz przejdziemy się po Bealey Spur Track.
Devil’s Punch Bowl
Trasa do wodospadu Devil’s Punch Bowl, jest dosyć łatwa. Trek rozpoczyna się na parkingu w miasteczku Arthur’s Pass i całość w tą i wewte zajmuje około godziny (2km). Droga wiedzie częściowo po schodach, ale nie ma tragedii. Punkt widokowy na Devil’s Punch Bowl znajduje się w dole wodospadu.
Bealey Spur Track
Potem udaliśmy się ku Bealey Spur Track, trek który trzeba koniecznie zrobić. Trasa rozpoczyna się 14 km na południe od miasteczka Arthur’s Pass. Należy zaparkować na piaszczystym parkingu i przejść się kawałek asfaltową drogą pod górę.
Trek wiedzie najpierw przez las, a potem pośród krzaczorów i traw. Ludzie zazwyczaj robią tę trasę na 3 sposoby – dochodzą do punktu widokowego (4km), do schroniska (6km) lub wchodzą na wzgórze za schroniskiem (+45min). My wybraliśmy opcję numer 1, te widoki zdecydowanie nas usatysfakcjonowały, zobacz sam/a!
Początkowo planowaliśmy wejść na wzgórze za schroniskiem, ale nam się odwidziało. Park ranger w information center powiedział, że panorama z punktu widokowego jest prawie taka sama, jak z owego wzniesienia, więc uznaliśmy, że spasujemy, zwłaszcza, że kolejnego dnia czekał nas wymagający trek na szczyt Avalanche.
Avalanche Creek Shelter Campsite
Na nocleg wróciliśmy do miasteczka Arthur’s Pass. Camping tym razem płatny – 8 dolców za osobę (2021 rok). Miejscówka oferuje budynek, w którym można się schronić i posiedzieć. Kible są zaraz obok miejsc campingowych, ale i tak większość osób idzie do oddalonych o 100m, nowych kibli przy ogólnodostępnym parkingu. Te obok kempu są małe i widziałam tam wielkiego pająka, więc nie dziękuję.
Camping ma dwie podstawowe wady. W lecie zostajesz daniem głównym meszków (gryzące muszki sandflies). Nie można chwili posiedzieć na zewnątrz, żeby te małe dziady cię nie obsiadły. Stąd pewnie udostępniono ten budynek, aby móc się przed nimi schronić :P. Druga sprawa, to położenie Avalanche Creek Shelter Campsite. Umiejscowiony jest on między główną drogą, a torowiskiem. Wielu narzeka na częste budzenie się w nocy przez przejeżdżające pociągi, czy ruch uliczny. Mnie natomiast nic nie budziło, ale mnie nic nie jest w stanie obudzić… prócz chrapania ;).
Jeżeli chodzi o prysznic, to sam camping, go nie ma. Jednak w Arthur’s Pass znajduje się hotel/hostel, który oferuje prysznic na minuty – 4 minuty za 2 dolary. Opowiem o nim w kolejnym poście, ponieważ skorzystaliśmy z tego prysznica następnego dnia.
PAMIĘTAJ O OBEJRZENIU MOJEGO VLOGA, GDZIE ZOBACZYSZ WIĘCEJ FAJOWYCH WIDOKÓW!
1 Response
[…] Szczyt ten mieści się w Arthur’s Pass National Park (więcej o tym parku pisałam W TYM POŚCIE). Znajduje się on na wysokości 1833m n.p.m. Tak, wiem, nie jest wysoki, sama właziłam na […]